My first 2 weeks in Peru I am going to spend in a lovely
turistic town called Huanchaco. It is famous for caballitos de totora (little
reed horses), traditional fishing boats which are actally still commonly used
by the locals.
Second popular attraction is surfing and this is what I
decided to try today. It always seemed too scary, too impossible. Getting to some
point against the waves, catching the right wave and then finally, standing up
on the board and not falling immedately out of that. The reality is.. not
really far from my expectations. Staying on the board why laying flat and
swimming towards the right point turned out to be the first challenge I didn't
expect. It took me ages, so when I finally got to the right place in the ocean,
I was ready to give up and not even trying to actually surf. But I did. The
first few attemps were tragic, I didn't even have a chance to fall of the board
since I couldn't stand up at all. Finally, I managed. Around 5 proud seconds of
actuall standing on the board without support of my hands.
Moje dwa pierwsze tygodnie w Peru spędzam w Huanchaco,
uroczej miejscowości turystycznej. Jest ona znana dzięki caballitos de totora
(koniki z trzciny), tradycyjnym łodziom rybackim, używanym przez tubylców do
dzisiaj. Rybacy wypływają na tych łódkach na morze uzbrojeni jedynie w wiosło i po chwili wracają z rybą w dłoni. Jak - nie mam pojęcia.
Druga atrakcja Huanchaco to surfing i tego właśnie
postanowiłam dzisiaj spróbować. Surfowanie zawsze wydawało się zbyt
przerażające, zbyt niemożliwe. Dopłyniecie do pewnego punktu na morzu mimo fal
uderzających we mnie, złapanie dobrej fali i wreszcie ostatni wyczyn wstania na
desce i nie spadnięcia z niej
natychmiast. Rzeczywistość okazała się być.. nie tak daleka od moich
przewidywań. Pierwszym wyzwaniem, którego nie spodziewałam się zupełnie było
utrzymanie się na desce leżąc na niej. Dotarcie do mojego instruktora zajęło mi
wieczność, więc gdy udało mi się w końcu dotrzeć do właściwego miejsca na
oceanie, byłam gotowa zrezygnować i nawet nie próbować właściwego surfowania.
Skoro jednak byłam już w dobrym miejscu, głupio było tego nie wykorzystać.
Pierwsze próby były tragiczne, nie miałam nawet jak spaść z deski, bo nie potragiłam
na niej stanać. W końcu, udało się. Około pięć dumnych sekund stania bez
podpierania się rękami. Zaskakujące jest to, że gdy złapie się fale, deska,
która wcześniej trzęsła się jak szalona, robi się stabilna i to strach przed
upadkiem jest siłą ciągnącą w dół.
Gratuluję pierwszych niesamowitych wrażeń! Zbieraj wszystkie i opisuj...a fale niech robzijają się o brzegi marzeń... :) Aś
OdpowiedzUsuń