Chan Chan to gigantyczny kompleks zbudowany na pustyni właściwie jedynie z błota. Zapomniany przez wieki został na nowo odkryty stosunkowo niedawno, gdyż ruiny imponujących świątyni wyglądały na pustyni jak mało interesujące góry piachu.
Jednak dzięki pracom archeologicznym (i rekonstrukcyjnym, na które UNESCO krzywo patrzy, gdyż nie godzi się z ich polityką "minimum interwencji") udało się odtworzyć i odkopać kilka pałaców, które dzisiaj wyglądają imponująco. Władcy Chimu mieli jednak zupełnie inne podejście do dziedziczenia niż my dzisiaj. Po śmierci władcy był on zakopywany w swoim pałacu, który stawał się jego grobowcem, a jego potomek nie mógł korzystać z jego dorobku, a musiał zbudować własny, nowy pałac, najlepiej większy i wystawniejszy niż swojego poprzednika. Tym sposobem teren, który obejmował kompleks ciągnie się przez całkiem spory teren, dzisiaj mieszając się z zabudowaniami ludzi, którzy wykorzystali antyczne ruiny jako fundamenty swoich domów lub też traktują teren, na którym nikt niczego buduje jako wysypisko śmieci. Kogóż w końcu interesuje, że to strefa archeologiczna wpisana na listę dziedzictwa światowego UNESCO? Śmieciarka nie przyjechała, piasek to piasek, a cóż ten mój worek zmieni obok tysięcy innych?
Jak zatem konserwować antyczne mury? Znajdujesz pęknięcie w ścianie (są ich setki na metrze kwadratowym, więc nie jest to problem), po czym za pomocą strzykawki polewasz ją roztworem wody i alkoholu. Tak powstałe błotko przyciskasz delikatnie za pomocą opuszka lub wacika starając się wyeliminować pęknięcie i wygładzić powierzchnię. Niestety palce często okazują się dużo silniejsze niż tysiącletnie błotne mury, wstrzymujesz więc oddech gdy zbyt silne przyciśnięcie błotka wywołuje mini-lawinę kamieni, a w tobie wyrzuty sumienia, że tak oto niszczysz światowe dziedzictwo.
Drugim naszym przedsięwzięciem było uwrażliwienie i edukowanie społeczeństwa. Byliśmy na paradach w szkołach, pomagaliśmy uczniom robić gazetki ścienne, staliśmy na punktach kontrolnych podczas sztafety dla szkół, uczestniczyliśmy w warsztatach rękodzieła. Wszystko to było miłe, choć mam wrażenie, że naszą rolą było bardziej było pokazać się niż cokolwiek zdziałać. Ja regularnie czuję się tu jak małpka w zoo, nie wiem ile razy ktoś zrobił mi tu zdjęcie, bo jestem biała. Raz zostałam zatrzymana prawie siłą, krzyknięto "foto", wciśnięto niemowlaka na ręce i zdjęcie zrobione. Innym razem po stwierdzeniu, że mam "gringo face" musiałam koniecznie zdjąć okulary i patrzeć pod silne pustynne słońce, bo moje rozmówczynie bardzo chciały zobaczyć jakie mam oczy w komplecie do tego całego dziwnego wyglądu. Podczas pokazu filmu o Chan Chan na uniwersytecie też reklamowałyśmy go głównie naszymi bladymi twarzami, koszmarnie wyróżniającymi nas tutaj.
Na koniec link do filmu wyprodukowanego przez BBC, który przedstawia historię Chan Chan. Piękne zdjęcia, polecam!
https://www.youtube.com/watch?v=3H6eJ80OEnU
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz