Podróżowanie według wskazówek, porad i
gościnności Peruwiańczyków jest interesującym doświadczeniem. Centralne Andy, w
których mieszkam to teren bardzo mało turystyczny, na co duży wpływ mieli
terroryści ze Świetlistego Szlaku (Sendero Luminoso), którzy w latach 80tych i
90tych sprawili, że turyści nie mieli prawa tutaj wjeżdżać, a sami
Peruwiańczycy nie tylko bali się podróżować, ale także wychodzić z domów po
nastaniu godziny policyjnej. Rozmawiając nawet z mieszkańcami naszej Palca
można usłyszeć o egzekucjach, które odbywały się na głównym placu miasteczka. I
choć teraz jest tu dosyć bezpiecznie, zagraniczni turyści goszczą tu bardzo
rzadko, za to ci, którzy już dotrą mają okazję obcować z kulturą peruwiańską w
najmniej zmienionej formie. Wiele kobiet wciąż nosi na co dzień tradycyjne
stroje, w celebracjach takich jak Semana Santa (Wielki Tydzień) czy sierpniowe
Santiago uczestniczy cała kilkudziesięcioosobowa rodzina, widok gringi (takiej
jak ja) wciąż budzi spore poruszenie.
Znudzone naszym małomiasteczkowym życiem
postanowiłyśmy w pewien weekend pojechać do Huancayo, największego miasta w
regionie, absolutnie wszyscy mieli więc coś do powiedzenia w sprawie naszego
wyjazdu. Oczywiście nie było mowy o spaniu w hostelu, bo przecież mama szwagierki
naszej host-mamy mieszka w Huancayo, musimy więc koniecznie się tam zatrzymać.
Dzięki poradom jak tanio i szybko dojechać do Huancayo, nasza podróż wydłużyła
się dwukrotnie Przestrzegano nas wiele razy przed zimnem (okazało się, że jest
dużo cieplej niż w miasteczku, gdzie mieszkamy) oraz czychającymi na nas
niebezpieczeństwami. Gdy już dotarłyśmy do domu mamy szwagierki naszej
host-mamy, zostałyśmy nakarmione i zabrane na urodziny do wujka. Peruwiańska
idea podróżowania polega na odwiedzaniu rodziny i wspólnym jedzeniu. Musiałyśmy
więc spędzić trochę czasu pijąc unia de gato domowej roboty, oraz tłumacząc
się, dlaczego nie zjemy świnki duszonej w beczce i dlaczego po 2 godzinach
spędzonych z rodziną chciałybyśmy w końcu zobaczyć trochę miasta.
Huancayo rzeczywiście przypadło nam do gustu –
ciekawe parki, żywe centrum, niedzielny jarmark z ręcznie robioną biżuterią,
torbami oraz wszelkimi dobrami tkanymi z wełny alpaki. Mój przewodnik radził
też zobaczyć Tore Tore – dziwne konstrukcje skalne na obrzeżach miasta. Tutaj
głos zabrali nasi gospodarze, stwierdzając, że jest to po pierwsze miejsce
bardzo niebezpieczne, a po drugie zupełnie nieciekawe i lepiej byłoby spędzić
czas na pikniku. Jako zupełnie niekulturalni goście, postanowiłyśmy jednak
dotrzeć do Tore Tore, które okazało się jednym z najbardziej niezwykłych miejsc
jakie dotąd widziałam. Nazwa Tore oznacza wieżę, co doskonale oddaje wygląd
smukłych czerwonawych konstrukcji skalnych, które jak dla mnie mogłby śmiało
istnieć gdzieś na Marsie.
Zostawiając Huancayo z pewnym niedosytem,
zahczyłyśmy tylko w drodze powrotnej o jezioro Paca (3418 mnpm) gdzie zostałyśmy
do zachodu słońca, w międzyczasie po raz pierwszy poznając z bliska lamę i
alpakę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz