Przeprowadziłam się w miejsce zupełnie
zaskakujące, dalekie od moich wyobrażeń o Peru, o moim wolontariacie w
"ciepłych krajach", o życiu, które miałam tutaj wieść. Palca, w
której przyszło mi zamieszkać jest małym miasteczkiem w Andach, z kilkoma
wioskami dookoła. Już od pierwszego dnia zauważam sporo podobieństw do Barda –
kościół w sercu miasteczka, świecący w nocy krzyż, który góruje nad miastem,
podobna ilość mieszkańców, małomiasteczkowe plotkarstwo, ale także wspaniali
serdeczni ludzie, mamy traktujące całą okoliczną młodzież jak swoje własne
dzieci.
Są też tu także rzeczy, z którymi muszę się
zmierzyć, które są nowością. Przede wszystkim ciężko jest mi przywyknąć do
surowego górskiego klimatu. Na wysokości 3000m n.p.m. nie istnieje coś takiego
jak przyjemny ciepły wieczór – wraz z zachodem słońca (około 18.00) znika całe
ciepło słonecznego dnia i mimo wielu warstw ubrań, wciąż czuć chłód. Myślałam,
że to moje rozpieszczone centralnym ogrzewaniem i ciepłym europejskim latem
ciało tak reaguje i z czasem oswoję ten chłód. Okazuje się jednak, że dla
Peruwiańczyków sprawą zupełnie naturalną jest spanie w wełnianych skarpetach i
czapce. Jestem więc twardzielem z zimnej Polski, bo śpię bez żadnej z tych
rzeczy i jakoś daję radę.
Sporą zmianą jest dla mnie także tutejsza kuchnia. Początkowo z przerażeniem patrzyłam na talerz, gdy podawano mi na nim ryż z frytkami smażonymi z odrobiną pomidorów i cebuli (obecnie jest to jedna z moich ulubionych potraw lomo saltado – obiecuję przyrządzić po powrocie do Polski). Peru jest krainą ziemniaka – rosną tutaj niezliczone gatunki papas, fioletowe, różowe, słodkie, odpowiednie do zupy, frytek i innych ziemniaczanych specjałów. Ciężko wyobrazić sobie tutaj potrawę, do której nie podaje się ziemniaków – ostatnio dostałam nawet spaghetti ze szpinakiem z podanymi obok ziemniakami. Drugim warzywem mającym tutaj wiele odmian i zastosowań jest kukurydza. Z fioletowej kukurydzy robi się kisiel, napój chicha, a także jej alkoholową wersję, a dużą kukurydzę, którą uprzednio suszy się w słońcu, smaży się i podaje jako uniwersalną, bardzo uzależniającą (przynajmniej mnie), przekąskę. Kolejnym odkryciem znanej mi rośliny są tutaj banany. Moje ulubione to słodziutkie chicititos, które mają długość ok 5 centymetrów, a za wielką kiść na straganie płacę 1 sol, czyli równowartość 1 złotego. Na śniadanie dostajemy często banany smażone lub gotowane, zdarzyło mi się także jeść banany różowe.
Oprócz jedzenia i marznięcia, sporo czasu
spędzam spacerując lub po prostu patrząc na góry. Wystarczy wyjść 10-15 min za miasto, żeby
zobaczyć zapierające dech w piersiach widoki. Dla mnie to także droga do pracy,
ponieważ 2 razy w tygodniu jeżdżę do wioseczki wysoko w górach, gdzie ani w
szkole podstawowej ani w średniej nie mają nauczyciela języka angielskiego.
Droga jest pełna przygód, do zwykłego samochodu combi pakuje się ok 8
osób, psa, dzieci, na dach zboże i toczy się klepaną drogą nad skarpami. Bardzo
lubię te podróże, ludzie są zawsze ciekawi, kim i po co tutaj jestem,
opowiadają lokalne historie, podczas gdy zza okna widać majestatyczne Andy.
I moved to
an absolutely surprising place, so distant from the images I had created before
coming here about Peru, about my volunteering in a warm place, about the life I
was supposed to have here. Palca, were I ended up living is a small town in
Andes, with a few annex villages around. Since the first day, I have noticed
quite a number of similarities between Palca and Bardo (my hometown) – a church
in the heart of the town; a cross illuminated at night, mouting above the town;
similar number of inhabitants; small-town gossiping, but also wonderful and
warm people, mothers treating all the local (and intenational) children and
youth as their own.
There are also some new things here that I have to face. First of all it has been really difficult to get accustomed to the severe high mountain climate. At the altitude of 3000 m above sea level something like nice warm evening does not exist – all the sunny day heat disappears along with the sunset (which happens at 6pm) and despite many layers of clothes, the coolness is still felt. I thought that it was the reaction of my body, spoiled with central heating and warm european summers, and that I will manage to get used to that eventually. However, it seems that for the Peruvians themselves, sleeping in wool socks and a hat is a natural thing. Thus, I consider myself a hardcore girl from freezing Poland, since I manage to sleep without any of these things.
The big
change for me is also local cuisine. At the begining, I was looking
suspiciously at the plate with rice and potatoes served with just a tiny bit of
tomatoes and onion (it is one of my favourite meals right now, lomo saltado).
Peru is the country of potatoes – an uncountable number of papas is
cultivated here: purple, pink, sweet, appropriate for the soup, fries and other
potatoe dishes. It is really difficult to imagine a meal served here without
potatoes – a few days ago I ate spaghetti with spinach with was also served
with potatoes. Second vegetable which has many varieties and uses is corn.
Purple corn is used to make kind of jelly dessert, a drink chicha as
well as its alcoholic version while the big corn, which is dried in the sun and
then fried with a bit of oil, is served as universal and highly addictive (at
least to me) snack. The other discovery of the plant I have already known are
bananas. My favourites are sweet chicititos, which are about 5 cm long
and for about 20 of them I pay one sol, which is about 25 eurocents. For
breakfast I often eat fried of cooked bananas, and I've also fried pink
bananas.
Exept for
eating and freezing I also spend quite much time walking or just staring at the
mountains. It is enough to walk for 10-15 minutes out of the town to see some
breathtaking views. It is also my way to work, since twice a week I go to a
small village, high in the mountains, where neither primary nor secondary
school has an English teacher. The road is full of adventures – the regular combi
car is filled with about 8 adults, dog, children and others, some crops are
carried on the roof and then we climb slowly on the sandy road turning above
the slopes. I really like these journeys, people are always curious who and why
I am here, they tell me local stories while behind the window I can see
majestic Andes.
Długo kazałaś czekać na wieści :)
OdpowiedzUsuńDobrze wiedzieć, że u Ciebie wszystko dobrze.
Pozdrawiamy I&J