poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Mój nowy dom – Palca / My new home - Palca

Przeprowadziłam się w miejsce zupełnie zaskakujące, dalekie od moich wyobrażeń o Peru, o moim wolontariacie w "ciepłych krajach", o życiu, które miałam tutaj wieść. Palca, w której przyszło mi zamieszkać jest małym miasteczkiem w Andach, z kilkoma wioskami dookoła. Już od pierwszego dnia zauważam sporo podobieństw do Barda – kościół w sercu miasteczka, świecący w nocy krzyż, który góruje nad miastem, podobna ilość mieszkańców, małomiasteczkowe plotkarstwo, ale także wspaniali serdeczni ludzie, mamy traktujące całą okoliczną młodzież jak swoje własne dzieci.



Są też tu także rzeczy, z którymi muszę się zmierzyć, które są nowością. Przede wszystkim ciężko jest mi przywyknąć do surowego górskiego klimatu. Na wysokości 3000m n.p.m. nie istnieje coś takiego jak przyjemny ciepły wieczór – wraz z zachodem słońca (około 18.00) znika całe ciepło słonecznego dnia i mimo wielu warstw ubrań, wciąż czuć chłód. Myślałam, że to moje rozpieszczone centralnym ogrzewaniem i ciepłym europejskim latem ciało tak reaguje i z czasem oswoję ten chłód. Okazuje się jednak, że dla Peruwiańczyków sprawą zupełnie naturalną jest spanie w wełnianych skarpetach i czapce. Jestem więc twardzielem z zimnej Polski, bo śpię bez żadnej z tych rzeczy i jakoś daję radę.


Sporą zmianą jest dla mnie także tutejsza kuchnia. Początkowo z przerażeniem patrzyłam na talerz, gdy podawano mi na nim ryż z frytkami smażonymi z odrobiną pomidorów i cebuli (obecnie jest to jedna z moich ulubionych potraw lomo saltado – obiecuję przyrządzić po powrocie do Polski). Peru jest krainą ziemniaka – rosną tutaj niezliczone gatunki papas, fioletowe, różowe, słodkie, odpowiednie do zupy, frytek i innych ziemniaczanych specjałów. Ciężko wyobrazić sobie tutaj potrawę, do której nie podaje się ziemniaków – ostatnio dostałam nawet spaghetti ze szpinakiem z podanymi obok ziemniakami. Drugim warzywem mającym tutaj wiele odmian i zastosowań jest kukurydza. Z fioletowej kukurydzy robi się kisiel, napój chicha, a także jej alkoholową wersję, a dużą kukurydzę, którą uprzednio suszy się w słońcu, smaży się i podaje jako uniwersalną, bardzo uzależniającą (przynajmniej mnie), przekąskę. Kolejnym odkryciem znanej mi rośliny są tutaj banany. Moje ulubione to słodziutkie chicititos, które mają długość ok 5 centymetrów, a za wielką kiść na straganie płacę 1 sol, czyli równowartość 1 złotego. Na śniadanie dostajemy często banany smażone lub gotowane, zdarzyło mi się także jeść banany różowe.


Oprócz jedzenia i marznięcia, sporo czasu spędzam spacerując lub po prostu patrząc na góry.  Wystarczy wyjść 10-15 min za miasto, żeby zobaczyć zapierające dech w piersiach widoki. Dla mnie to także droga do pracy, ponieważ 2 razy w tygodniu jeżdżę do wioseczki wysoko w górach, gdzie ani w szkole podstawowej ani w średniej nie mają nauczyciela języka angielskiego. Droga jest pełna przygód, do zwykłego samochodu combi pakuje się ok 8 osób, psa, dzieci, na dach zboże i toczy się klepaną drogą nad skarpami. Bardzo lubię te podróże, ludzie są zawsze ciekawi, kim i po co tutaj jestem, opowiadają lokalne historie, podczas gdy zza okna widać majestatyczne Andy.



I moved to an absolutely surprising place, so distant from the images I had created before coming here about Peru, about my volunteering in a warm place, about the life I was supposed to have here. Palca, were I ended up living is a small town in Andes, with a few annex villages around. Since the first day, I have noticed quite a number of similarities between Palca and Bardo (my hometown) – a church in the heart of the town; a cross illuminated at night, mouting above the town; similar number of inhabitants; small-town gossiping, but also wonderful and warm people, mothers treating all the local (and intenational) children and youth as their own.


There are also some new things here that I have to face. First of all it has been really difficult to get accustomed to the severe high mountain climate. At the altitude of 3000 m above sea level something like nice warm evening does not exist – all the sunny day heat disappears along with the sunset (which happens at 6pm) and despite many layers of clothes, the coolness is still felt. I thought that it was the reaction of my body, spoiled with central heating and warm european summers, and that I will manage to get used to that eventually. However, it seems that for the Peruvians themselves, sleeping in wool socks and a hat is a natural thing. Thus, I consider myself a hardcore girl from freezing Poland, since I manage to sleep without any of these things.


The big change for me is also local cuisine. At the begining, I was looking suspiciously at the plate with rice and potatoes served with just a tiny bit of tomatoes and onion (it is one of my favourite meals right now, lomo saltado). Peru is the country of potatoes – an uncountable number of papas is cultivated here: purple, pink, sweet, appropriate for the soup, fries and other potatoe dishes. It is really difficult to imagine a meal served here without potatoes – a few days ago I ate spaghetti with spinach with was also served with potatoes. Second vegetable which has many varieties and uses is corn. Purple corn is used to make kind of jelly dessert, a drink chicha as well as its alcoholic version while the big corn, which is dried in the sun and then fried with a bit of oil, is served as universal and highly addictive (at least to me) snack. The other discovery of the plant I have already known are bananas. My favourites are sweet chicititos, which are about 5 cm long and for about 20 of them I pay one sol, which is about 25 eurocents. For breakfast I often eat fried of cooked bananas, and I've also fried pink bananas.


Exept for eating and freezing I also spend quite much time walking or just staring at the mountains. It is enough to walk for 10-15 minutes out of the town to see some breathtaking views. It is also my way to work, since twice a week I go to a small village, high in the mountains, where neither primary nor secondary school has an English teacher. The road is full of adventures – the regular combi car is filled with about 8 adults, dog, children and others, some crops are carried on the roof and then we climb slowly on the sandy road turning above the slopes. I really like these journeys, people are always curious who and why I am here, they tell me local stories while behind the window I can see majestic Andes.