środa, 3 września 2014

Niemiecka kolonia w peruwiańskiej selwie, czyli moja pierwsza wyprawa do dżungli


  Po kilku tygodniach trwania w chłodzie wysokich Andów, w ostatni weekend udało mi się wybrać do dżungli. Żeby powoli delektować się wrażeniami, które będą mnie czekać gdy wybiorę się do serca Amazonki, zaczęłam od ciekawego miejsca, czyli lasów mglistych (a nie deszczowych), w dodatku od niemieckiej kolonii, w której wciąż można spotkać blond-włosych potomków kolonizatorów oraz domy niczym teleportowane z Tyrolu.  Pozuzo to maleńka mieścina do której prowadzi tylko jedna wąska droga, którą pokonując wstrzymuje się oddech co 2 minuty, z impetem wjeżdżając w wąski zakręt nad urwiskiem. Założyli ją Niemiecko-Austriaccy kolonizatorzy, którzy przybyli tutaj około roku 1850. Mimo ponad 150 lat, które minęły od założenia kolonii, wciąż jest tu wielu peruwiańskich „gringo”, domki z drewna są bardzo alpejskie, a w powietrzu czuć ten ordung, który czuć także wjeżdżając do Niemiec lub Austrii z krajów o mniej uporządkowanej mentalności. Dziewczyna pracująca w firmie transportowej, mimo typowo niemieckiej urody mówiąca jedynie po hiszpańsku, wpuszczała nad do autobusu jeden po drugim, wskazując miejsce, gdzie mamy siedzieć – spokojnie, bez krzyków, zmian, przepakowywania. Widok zupełnie nierealny w jakiejkolwiek peruwiańskiej firmie.

 Oprócz uroku tyrolskiego miasteczka, Pozuzo ma jednak również zalety peruwiańskiego klimatu – piękna natura, maleńkie laguny, tysiące motyli, niestety zupełnie nieuchwytnych przez aparat mimo wielu prób sfotografowania wielkich jak dłoń błękitnych owadów. Nic dziwnego, że to właśnie miejsce wybrali niemieccy kolonizatorzy – trudno sobie wyobrazić w Peru miejsce o bardziej przyjaznym klimacie.

 W drodze powrotnej z Pozuzo zatrzymałyśmy się w Oxampampa, trochę większym miasteczku, na którego styl i ducha wciąż mają wpływ potomkowie Tyrolskich kolonizatorów. Akurat odbywała się fiesta miasta, niestety z przykrością odkrywam, że tutejsze fiesty nie są w moim guście zabawy, przejechawszy więc pół miasta cisnąć się w cztery osoby w moto-taxi w poszukiwaniu dobrego miejsca do imprezy, poszłyśmy grzecznie spać przed północą i przygotować się na ostatni dzień w selvie i powrót do zimnej Palkeńskiej rzeczywistości.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz